Długi weekend majowy czyli popularna majówka, to bardzo dobry czas na rodzinny wypoczynek, a przede wszystkim na wspinaczkowy trip. W tym roku rozłożenie dni świątecznych na planie tygodnia pozwoliło na 9-cio dniowe wojaże, czego wielkim grzechem byłoby nie wykorzystać. Tak, też zrodził się plan wielkiego wspinaczkowego wyjazdu gdzieś w stronę Słońca. Nie będąc pewnym słonecznej aury w Naszym pięknym kraju, za to będąc pewnym tłumów w każdym Jego zakątku, palec na mapie przesuwał się coraz bardziej na południe, aż zatrzymał się na chorwackiej wyspie Hvar. Informacja o wyjeździe z szybkością błyskawicy rozchodziła się wśród środowiska rzeszowskich łojantów żądnych westowego wspinu. Ostatecznie liczba uczestników i uczestniczek zatrzymała się na liczbie 18. Uwaga wymieniam: Maciek, Iza, Paweł, Ania, Ola, Michał, Arti, Florian, Krzysiek, Gosia, Filip, Zbyszek, Dominika, Julek, Fredi, Damian, Aneta, Artur, uff… mam nadzieje, że o nikim nie zapomniałem. Pięć samochodów z tą ogromną grupą wyruszyło wieczorem z deszczowej Polski obierając południowy azymut z nadzieją na lepszą pogodę. Droga mijała spokojnie, jedynie zaburzył ją korek na granicy węgiersko-chorwackiej. Po odstaniu swojego i sprawdzeniu przez sympatycznych chorwackich graniczników powitała nas Chorwacja. Nie było to jednak powitanie takie jakiego oczekiwaliśmy – pełne słońca i ciepła, zamiast tego było szaro, buro i mokro, co wielu z nas bardzo niepokoiło. Przecież nie tak wyobrażaliśmy sobie ten trip, a im bardziej na południe  tym większy niepokój w nas narastał. Rozwiała go dopiero morska bryza jaką poczuliśmy na promie, którym z miejscowości Drvenik przeprawialiśmy się na Hvar.  Z całą pewnością można powiedzieć, że Chorwacja to kraj z magiczną pogodą, z jednej strony kraju, szaro-buro a tymczasem po drugiej piękne południowe słońce i bezchmurne niebo.

Wyspa Hvar to bardzo urokliwe miejsce z ogromną ilością zatok i zatoczek oraz o zróżnicowanej wysokości terenu. Przez co dominują tu miejscami wąskie drogi i niesamowita ilość ostrych zakrętów, a nawet dwa ciekawe tunele. Jak podaje wikipedia Chorwaci mają nawet swoje powiedzenie, jeśli chcą komuś źle życzyć: „obyś zginął na drogach Hvaru”. Rzeczywiście brzmi złowrogo. Wyspa słynie z uprawy lawendy dlatego też, i tu małe zaskoczenie, zwana jest „lawendową wyspą”. Sądzę, że w porze kwitnienia lawendy musi wyglądać przepięknie. Oprócz tego, są tu uprawiane winogrona i oliwki. Z tych pierwszych powstają lokalne wina a także, specjał południowej Dalmacji czyli słodkie wino Prosek. Przechodząc do wspinania czyli punktu głównego naszego tripa to miejscówek na Hvarze jest niewiele a każda z nich w początkowej fazie eksploracji. Jednak potencjał jest ogromny, co pozytywnie rokuje na przyszłość. Hvar oferuje wspinanie w szarym i ulubionym przez wspinaczy pomarańczowym wapieniu. Ostrość chwytów udowadnia jak niewielu łojantów odwiedza te miejsca. Pomimo tego nawet łatwe drogi oferują piękne sportowe wspinanie. Rejony jakie odwiedziliśmy to Vela Stiniva i Pokrjevnik  na północnej stronie wyspy. Jest jednak jeden rejon inny niż pozostałe – Cliffbase, rejon na południowej stronie, gdzie na wybrzeżu dominują klify. Cliffbase zarządzany przez Miro oferuje największą ilość dróg wspinaczkowych na wyspie, jednak za wejście trzeba zapłacić, a dróg jest aż tyle, że czasem są chyba zbyt blisko siebie. Planowaliśmy głównie wspinać się na Cliffbase jednak po wizycie u Miro plan uległ zmianie i skupiliśmy się na głównie na Vela Stiniva, ale każdy z nas stwierdził, że do Miro warto zajrzeć choć raz. Podczas tripu przyjęliśmy system 2-1-3, czyli 2 dni wspinu, 1 restu i 3 ostatnie dni to wspin do upadłego. Dzięki czemu na wyjeździe Artiemu udało się zrobić pierwsze  westowe7c, a Michał herbu Zielona Pietruszka dorzucił do swojego „skromnego” dorobku kolejne 8a, Maciek szaleńczo utrzymuje 6b+, Ola dzielnie prowadzi drogi olewając wędkę, Paweł zaciekle napiera na piękne 6b+, Zbyszek, Krzysiek, Damian i Artur siekają drogę za drogą, Ania znów przeprasza się ze wspinaniem, Iza i Aneta dopingują swoich mężów, a i nawet mi też udało się kilka dróżek poprowadzić. Nie można też zapomnieć o dwóch Matkach Polkach, czyli Gosi i Dominice, które opiekowały się dzieciakami, Filipem, Fredim i Julkiem, podczas gdy ich mężowie, Krzysiek i Zbyszek, mogli spokojnie napierać na cyfrę. Obie panie poszły głównie na ilość zamiast na cyfrę i tak udało im się sieknąć bilion baldów na pięknych chorwackich plażach. Generalnie każdy walczył ze swoją „cyfrą”, dla jednych była to wycena drogi, dla innych psycha czy wytrzymka a nawet opieka nad dzieciakami.

Dzień restowy przeznaczyliśmy na zwiedzanie wyspy, a także niektórym z nas udało się zdobyć najwyższe wzniesie wyspy czyli Sveti Nikola aż 626 m n.p.m. Całe szczęście, że pod szczyt da się wyjechać autem, (btw. czego co prawda dokonało tylko jeden samochód, najbardziej niepozorny ale ze zgraną ekipą) więc mogliśmy zrezygnować z zakładania kolejnych obozów i himalajskiego stylu zdobywania góry na rzecz stylu light&fast. Na szczycie gdzie znajduje się kapliczka patrona góry, każdy zdobywca zostawił zapewnienie, że będzie grzeczny w tym roku i listę prezentów jakie oczekuję od Sveti Nikolii. Pewnie większość z nich to sam wspinaczkowy szpej. Zahaczyliśmy również o największe na wyspie ale za to bardzo turystyczne miasto czyli Hvar a także kilka mniejszych miasteczek jak Steri Grad czy Jelsa, która stanowiła miejsce uzupełniania naszych zapasów. Pozostałe dni to wspin, wspin i jeszcze raz wspin z wieczorną sjestą na plaży po zachodzie słońca i przy butelce lokalnego wina. 9 dni wyjazdu minęło szybko, nawet aż za szybko. Jak to mówi stare porzekadło „co dobre, szybko się kończy” – niestety. Podsumowując, wyjazd udał się wspaniale, a podczas niego na wszystkich twarzach gościł promienisty uśmiech, bo jak tu się smucić przy takiej pogodzie, w tak pięknym miejscu z tak fantastycznymi ludźmi…

A i ja tam byłem, wino Prosek piłem, A com widział i słyszał tu Wam umieściłem.

Florian N.

Więcej zdjęć Floriana tutaj