Łomnica
W czwartek 06.08.2020r. członkowie RKW w składzie: Maciek Bedrejczuk, Łukasz Drążek
i Rysiek Jarecki (Ja) wyruszyli w Słowackie Tatry zdobyć Grań Wideł. O 3:30 wszyscy byliśmy już na Peronie Baltoro gotowi do wyjazdu.
Droga na Słowację odbyła się bezproblemowo i na Parking w Tatrzańskiej Łomnicy dotarliśmy parę minut po 7:00. Szybki przegląd szpeju, co zostaje, a co na górę, zakup biletów do kolejki na Skalnate Pleso i o 8:30 już grzecznie siedzieliśmy w kolejce. Następnie chwila przerwy na leżakach obok schroniska przy Skalnatym Plesie, podziwianie Słowackich równin, a raczej chmur które je zasłaniają i ruszamy dalej już bezpośrednio do Doliny Kamiennego Stawu pod Łomnicą, gdzie szukamy odpowiedniego miejsca do pozostawienia niepotrzebnego sprzętu. Karimaty i śpiwory zostają w kolibie, a my już zacieramy ręce i myślimy jak załoimy grań.
Plan jest prosty. Od doliny pod Łomnicą lejem pomiędzy szczytem Huncowskim, a szczytem Kieżamrskim wchodzimy do Huncowskiej przełęczy i na szczyt Kieżmara, następnie wiążemy się liną i na asekuracji lotnej przechodzimy grań wideł aż na Łomnicę, a potem już via ferratą na dół. Jeszcze szybka kanapka w dolince i po 10 ruszamy do góry.
Prowadzi Maciek, podejście nie sprawia żadnej trudności jednak jest czasochłonne. Z przełęczy pomiędzy szczytem Huncowskim, a Kieżmarem ruszamy na ten drugi drogą oznaczoną kopczykami, inaczej kupkami kamieni. Niestety, nie są one zbyt gęste i po drodze na szczyt zbaczamy z trasy i zaliczamy przypadkowo Małego Kieżamara. Pomyłka szybko zostaje naprawiona i około 13 jesteśmy na szczycie. Teraz czas na pamiątkowe zdjęcie i wpis do książki, której niestety nie znajdujemy. Skrzynka w której powinna być świeci pustkami. Chwilę później z naprzeciwka, od strony grani Wideł przychodzi zespół dwóch Słowaków. Pytają nas, czy nie widzieliśmy jakiegoś turysty, który żywicował trasę. W sumie po drodze ktoś przechodził, ale kilka godzin wcześniej. Chłopaki mówią, że przejście grani zajęło im ponad 5 godzin, co w Maćku, zaczyna budzić pewne wątpliwości, czy damy radę ją przejść tego dnia. Wiążemy się liną i żegnamy ze Słowakami. Prowadzi Maciek, lecimy na lotnej, jednak dojście do Kieżmarskiej przełęczy zajmuje nam prawie godzinę. Po drodze spotykamy przewodnika, który potwierdza obawy Maćka, że w tym tempie nie zrobimy grani przed zmrokiem. Na przełęczy podejmujemy z żalem decyzję o powrocie. Kolejna godzina, tym razem już z asekuracją tradycyjną i jesteśmy z powrotem na Kieżmarze. Chwila przerwy i zaczynamy schodzić.
W drodze na dół doznaję urazu kolana, co odbije się następnego dnia. W kolibie jesteśmy po 19:00, odpalamy palnik i robimy kolację. Podziwiając zachód słońca i mgłę spowijającą góry powoli składamy się do spania.
Kolejnego dnia w okolicach 7:00 budzą mnie i Maćka pierwsi wspinacze podchodzący do zdobycia Kieżmara, którzy mijają naszą kolibę. Powoli zaczynamy się zbierać, chwilę później wstaje też Łukasz. Jemy śniadanie z liofilatów popijając je herbatą, parzoną wodą prosto z górskich źródeł, w międzyczasie ustalając plan – ponowny atak na grań wideł, tym razem od strony Łomnicy. Mówię chłopakom o moich obawach dotyczących kolana i ustalamy, że w razie czego będą szli na grań we dwóch, a ja się wycofam. O 10 wychodzimy z dolinki w stronę podejścia na Łomnickie Siodło, po drodze mijając stadka kozic wylegujących się na rozgrzanych głazach. Podchodzimy zakosami po łagodnym zboczu do Łomnickiego Siodła, na które sporo turystów dojeżdża kolejką linową ze Skalnatego Plesa. Chwila postoju żeby uzupełnić płyny, rzut oka na Wysoką, Gerlach i dolinę Pięciu Stawów Spiskich. Nie możemy zwlekać, żeby nie popełnić błędu z dnia wcześniejszego, jednak również specjalnie nie ciśniemy do góry. W drodze na szczyt mijamy kilku turystów. Tak samo jak poprzedniego dnia podejście nie sprawia nam żadnego problemu i chwilę po 12 jesteśmy już na górze. Ból w kolanie jednak się nasila i na szczycie oznajmiam reszcie zespołu, że wracam z powrotem. Wymieniamy się sprzętem, chłopaki biorą całą wodę (nie ma picia dla cieniasów ;)), a ja puste butelki. Robimy kilka pamiątkowych fotografii na górze i Maciek z Łukaszem ruszają na grań. Ja jeszcze chwilę zostaję na szczycie, robiąc chłopakom zdjęcia z podejścia na Miedziany Mur i po 13 zaczynam schodzić w żółwim tempie, po drodze nie mijając żadnych turystów – zupełna pustka na ferracie, dopiero w siodle Łomnicy spotykam ludzi. Schodząc z siodła w stronę Skalnatego Plesa obserwuję grań wideł ale po chłopakach nie ma śladu, podejrzewam, że nie dotarli jeszcze do miejsca w którym mógłbym ich zobaczyć. Wracam do koliby około 16. Przed wejściem na kamieniu wygrzewa się stado kozic jednak widząc, że się zbliżam szybko uciekają. Znowu kierują wzrok w stronę grani ale nie widać nikogo. Postanawiam wziąć butelki i z pobliskiego potoku przynieść wody, żeby ją przegotować, podejrzewając, że całe zapasy, które zespół zabrał na wspin skończą się jeszcze na szczycie. Koło 18 ostatni raz rzucam okiem na grań, widzę, że ktoś jest na Widłowym Szczycie ale ciężko powiedzieć, czy to „swoi”, po czym ucinam sobie drzemkę przerywaną przez buszujące po okolicy kozice i świstaki. Po 20 budzę się ale Maćka i Łukasza dalej nie widać, ani w dolince, ani w leju schodzącym z Huncowskiej przełęczy. Zaczyna się powoli ściemniać, widzę kilka świateł migających z oddalonych kolib. Widać, że nie tylko my nocujemy w dolinie. W okolicach 22 zaczynam się powoli denerwować, bo chłopaków dalej nie ma, a szacując czas od ich wyjścia powinni już schodzić. Cierpliwie czekam i kilka minut po 23 widzę światła czołówek na wysokości przełęczy Huncowskiej. Najwidoczniej w trakcie przejścia musiały się pojawić jakieś problemy. Obawy mijają, ale dopiero 15 minut przed północą Maciek i Łukasz schodzą do dolinki, obaj cali i zdrowi, potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Cały zapas wody, którą przyniosłem (ponad 5 litrów) od razu znika w paczkach liofilatów i kubkach herbaty. Okazuje się, że na grani był problem z liną. Przy zjeździe zespół pojechał kilkanaście metrów zbyt nisko i w trakcie podchodzenia zablokowała się lina. Błahy problem opóźnił przejście o ponad godzinę. Jeszcze chwilę poświęcamy rozmowom i obserwacjom gwiazd, które świetnie widać w bezchmurną noc. Dodatkowo udaje nam się „złapać” kilka meteorów, tzw. Perseid. Po 1:30 uderzamy w kimę. Ja wstaję koło 7, a chłopaki zmęczeni zeszło dniową wspinaczką śpią do 9.