12 maja po wielu perturbacjach formalnych, urlopowych, finansowych itp. wyruszyliśmy do Innsbrucka reprezentować ojczyznę w ME w Boulderingu. Chyba po raz pierwszy w historii kadra liczyła aż 7 osób i co ciekawe przeważały dziewczyny: Kasia Ekwińska, Sylwia Buczek, Karina Mirosław i ja. Męski skład był następujący: Mechanior, Kuba Jodłowski, kierownik wycieczki Kuba Główka oraz trener Czarek Modrzejewski. Z racji iż nie wiedziałam do samego końca czy uda mi się wziąć udział w zawodach oraz skontuzjowałam się dwa tygodnie wcześniej, postanowiłam powrócić do dawnych nawyków startowych i podejść do sytuacji „na luzie”. Głosy, że z takim nastawieniem zhańbię ojczyznę i nie powinnam się tam wybierać podkopały moją pewność siebie, ale mimo wszystko podążyłam do słonecznej Austrii.

Szczęśliwie w eliminacjach cały nasz damski skład trafił do jednej grupy -B. Mogłyśmy się zatem wspierać w strefie, choć stres dawał się we znaki. Jak się okazało nie taki diabeł straszny

Bouldery poziomem dorównywały różowym i łatwym szarym na Bloco J Pierwszy zasłużył nawet ma miano „łatwego czerwonego”. Bywalcy warszawskiej ładowni wiedzą już zatem, że poziom pucharowy dostępny jest dla każdego zaawansowanego wspinacza J Jednak 5 minut biegnie nieubłaganie szybko i łatwo się skupić na nieodpowiednim patencie lub w ogóle go nie odnaleźć. Tak, też zrobiłam i skończyłam swój pierwszy start w imprezie międzynarodowej z 1 topem FL i 3 bonusami w 3 próbach, co dało mi 23 miejsce w grupie oraz 41 w klasyfikacji generalnej.